Relacja z wyprawy Kazbek 2019

NATALIA CIECIÓRA WRZESIEŃ 2019

Akcja Kazbek 2019 narodziła się podczas jednego z wyjazdów organizowanych przez ANG Spółdzielnię. Artur Aksiutin, Łukasz Winiarski i Rafał Walicki podczas pobytu w Schronisku PTTK w Dolinie Pięciu Stawów postanowili podjąć wyzwanie zdobycia góry Kazbek. Zgodnie z filozofią ANG, chcieli, aby ta wyprawa miała większy sens. Takim sensem okazało się zorganizowanie wsparcia dla ratowników TOPR, którzy nie otrzymują wystarczających środków na swoją działalność. Aby nam pomagać i często ratować życie muszą prawie połowę kosztów swojej działalności pozyskiwać we własnym zakresie. TOPR-owi pomagają sponsorzy, ale też zwykli ludzie, którzy organizują akcje zbierania funduszy. Zbiórkę na rzecz ratowników TOPR zorganizowano przy wsparciu ANG Spółdzielni, która realizuje cele biznesowe zgodnie z najważniejszymi wartościami, wdrażając projekty społecznej odpowiedzialności, patrząc w przyszłość, dbając o środowisko i wymagając wiele od siebie. Wszystkie środki ze zbiórki zostały przekazane dla TOPR, sama wyprawa była sfinansowana ze środków prywatnych.

Jakie emocje towarzyszyły im podczas wyprawy? Czy uczestnicy powtórzyliby taką akcję? Zachęcamy do przeczytaniach osobistej relacji Rafała i Arura!

RAFAŁ WALICKI

Kiedy pewnego marcowego wieczoru w schronisku 5 Stawów w Tatrach Wysokich kolega Artur wspomniał o chęci wyjazdu na Kabek od razu rozbudziło to we mnie ogromne nadzieje, że może uda mi się wrócić po 15 latach na Kaukaz. Rożne emocje, radość/obawy jak to będzie/lęk/niepewność czy się uda się wystarczająco przygotować/czy aby na pewno nikt się nie wycofa/o zdrowie – zaczynały być coraz silniejsze wraz z upływem czasu i podejmowanymi działaniami tj. ustaleniem terminu wyjazdu, kontaktem z agencją wysokogórską, wymianą doświadczeń, zakupem brakującego sprzętu, zakupem biletów lotniczych itp… wiele wskazywało, że uda się zrealizować ten pomysł.

Dzień 13.09.2019r to był dla mnie najtrudniejszy etap naszej wyprawy na Kazbek – wyjście z domu i pożegnanie z rodziną.

Miłość do Rodziny i miłość do Gór – musiało pojawić się wzruszenie i mnóstwo łez.

13.09.2019 Udało się spokojnie bez przeszkód dotrzeć do Wrocławia, z którego wspólnie 14.09.2019r ruszyliśmy ku przygodzie. Jest radość.

Podroż w kierunku Gruzińskiej Stepancmindy, z której ruszaliśmy na trek pod Kazbek Gruzińsk. Tą drogą wojenną to już na starcie wielka przygoda, po mimo zmęczenia podróżą nikt z nas nie chciał zasypiać podziwiając okoliczności przyrody. Wąwozy, doliny, zbocza skalne, tunele, przełęcze w tym najwyższa Krzyżowa ponad 2300m n.p.m, twierdza obronna Ananuri oraz ekspresyjność gruzińskich kierowców no nie pozwalały się nudzić…

15.09.2019r Chwila odpoczynku i krótkie zwiedzanie Stepancmindy wioski/miasteczka pod Kazbekiem i 16.09.2019r ruszamy w kierunku bazy Meteo (schronisko bethlemi hut) z którego bezpośrednio będziemy wchodzić na wierzchołek góry. Żarty się skończyły, kiedy nasze plecaki dotąd w worach transportowych teraz wylądowały na plecach. 25-30kg może znacząco zniechęcić do wędrówki z ok 2177 m n.p.m. na pierwszy biwak na ok 2189 m n.p.m. Dzielnie dajemy radę, spokojnym tempem wzajemnie się wspierając docieramy na pierwszy nocleg.

Pogoda dopisuje, humory wracają, kiedy 3 rosłych facetów musi się zmieścić w szturmowym
dwuosobowym namiocie. Wieczorne rozmowy o dniu jutrzejszym i odczuciach z dnia bieżącego – bezcenne.

Widoki na Kazbek dodają pokrzepienia, coraz bliżej, coraz bliżej. Na razie nie odczuwamy skutków rozrzedzonego powietrza. Noc szybko mija, ok g 11 ruszamy do schroniska Bethlemi hunt zwanego stacją Meteo. Tu na drodze pojawia się konieczność pokonania dość rwącej rzeki oraz lodowca. Dajemy radę.

Stacja Meteo to bardzo osobliwe miejsce, budynek lub coś na jego kształt jest, w środku hmm trudno to pisać – nic trzeba się przyzwyczaić, ale to i tak luksus w tym czasie i miejscu.

Ja wybieram biwakowanie w namiocie nieopodal schroniska. Noc ciężka, wiatr śnieg, pęknięty zamek w płachcie namiotowej – walka o przetrwanie, sen krótki przerywany podmuchami wiatru, boląca głowa skutek początków procesu aklimatyzacyjnego… takie to życie górskich Braci. Ale w sercu radość, że tu jesteśmy!

Z Arturem i Łukaszem wspólnie spożywamy posiłki, filtrujemy/gotujemy dziesiątki litrów wody, ‘’rozkoszujemy’’ się kolejnymi porcjami lifolizatów, dysputujemy. Odpowiednie nawodnienie (min 4 l na osobę) i zapasy węglowodanowe to jedne z ważniejszych czynników pomagających w zdobyciu Góry.

Spotkania z innymi wspinaczami, Norwegowie, Rosjanie, Polacy, Gruzini tu wszyscy są braćmi, nikt nikogo nie pyta po co tu jest, bo to oczywiste – tylko – co słychać, jak się czujesz, skąd jesteś, byłeś, wróciłeś, udało się, jak było…

Na wysokości 3650 m n.p.m. proste czynności wymagają niekiedy ogromnego wysiłku i ‘’walki’’ ze swoimi odczuciami niechęci, lenistwa, wygody, wiele razy trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu (o ile o komforcie w ogóle można mówić) dla postronnych – brak komfortu bez sensu, dla Braci ma sens, bo jest częścią czegoś pięknego.

Piękne jest to, że wzajemnie się motywujemy, wspieramy, ‘’zmuszamy’’ do kolejnej porcji posiłku, łyka wody. Wiemy, że tylko razem stanowimy siłę i że Góra albo dla wszystkich albo dla żadnego.

Kazbek postawił przed nami bardzo wysokie wymagania.

17.09.2019r Kolejny dzień kolejne wyjście aklimatyzacyjne, na szczęście z lekkimi plecakami na wysokość ponad 4000 m n.p.m. aby nasze organizmy bardziej przyzwyczaiły się do jeszcze bardziej rozrzedzonego powietrza. Nie dość, że coraz wyżej mniej tlenu, to i widoki takie, że zapiera dech w piersiach. Powoli, powoli z nogi na nogę osiągamy zamierzony cel, ok 40 minutowy odpoczynek, zdjęcia, ‘’zwiedzanie’’ prawosławnej kapliczki, rozmowy i w dół.

W drodze powrotnej grzebiemy padłego owczarka Kaukaskiego który z jakiś nieznanych powodów wybrał akurat to właśnie miejsce. Mały gest dla istoty bytującej wśród nas. Po powrocie ustalamy, iż w następnym dniu podejmiemy próbę ataku, kwestie techniczne takie jak godzina wyjścia, niezbędny sprzęt, kolejność podchodzących, inne sprawy organizacyjne.

18.09.2019r. Emocje tak duże, że nie pozwalają mi zasnąć, 2 w nocy wstaję idę do Artura i Łukasza, aby wyruszyć o 3 w nocy do góry. Prognozy są dobre dotyczące widoczności wiemy, że będzie trochę wiało. Podejmujemy decyzję wyjścia.

Lęku obaw trochę jest, dziś mamy do zrobienia ok 1400 m przewyższenia + do tego wysokość, uff z doświadczenia wiem, że to może być bariera nie do pokonania. Za chwilę zapominam o lękach i obawach, kiedy w ciemności wchodzimy w piargi szlaku na szczyt Kazbeku. Idziemy pracować/dzielnie walczyć/wierzymy w siebie. Poruszamy się zwartą grupą, dwa kroki w górę, trzy w dół wzajemnie oświetlając się światłem z czołówek. Jak się później po widoku okazuje to cieszymy się, że ten odcinek drogi szliśmy po ciemku. Po kilku godzinach wchodzimy na lodowiec rozwidnia się, słońce wschodzi, spojrzenie w milczeniu ze wzruszeniem jak na najpiękniejszy spektakl teatralny.

W duchu dziękuję Bogu, że tu jestem i proszę o siłę i łaski dla mnie i Kolegów.

Im wyżej tym serce mocniej bije, mocniej również wieje, skupienie i uwaga na szczeliny, wspólna mozolna praca, jest już widno. Trawersując zbocza Kazbeku wchodzimy na teren Federacji Rosyjskiej – to normalne tak prowadzi szlak. W oddali kaukaski gigant Elbrus.

Mijamy inne ekipy, inne ekipy mijają i nas, dziś wyszły z nami trzy inne zespoły. Bez słów skinieniem głowy pozdrawiamy się wzajemnie w duchu życząc powodzenia. Robimy krótkie przerwy na związanie się liną, założenie raków, mały posiłek.

Wraz ze wzrostem wysokości coraz mocniej wieje, widać w kopule szczytowej Kazbeku ‘’przewalające się’’ chmury nie jest to dobra oznaka. Wiatr przez moją nieuwagę wywiewa mi jedną puchową łapawicę, zapasowa rękawiczka wędruje w ruch. Szacunkowo odczuwalna temperatura to ok – 30. Obawiam się o siebie i Kolegów czy aby nie poodmrażamy się. Nie mogę się komunikować z Arturem i Łukaszem, Artur jest ode mnie na długość liny ok 10m a Łukasz ok 20m w sile wiatru nie słychać nawołań. Jesteśmy na wysokości ok 4600 m n.p.m. na chwilę się spotykamy wszyscy, rozmawiamy i podejmujemy decyzję że idziemy dalej.

Podczas naszej wyprawy korzystamy z usługi przewodnika wysokogórskiego (z firmy Mountain Freaks w Kazbegi), wiemy, że jego obecność to dla nas bezpieczeństwo i większe szanse zdobycia szczytu. Ufamy mu, wspólnie podejmujemy decyzję, jeżeli przewodnik uzna, że ryzyko jest za duże i zarządzi odwrót to zgadzamy się. Czaba – tak ma na imię, po ok 200-250m podejmuje decyzję odwrotu. Nie protestujemy, inne ekipy również zawracają.

Droga w dół

Wspólna nasza przygoda, wspólne przeżywanie tego czasu i miejsca, przeżywanie wzajemnie siebie w moim odczuciu powoduje, że każdy z nas nigdy dla siebie nie będzie obojętny, specyficzna więź, która się wywiązała podczas tej wyprawy pozwala mi powiedzieć „Przyjaciele/Bracia” a uścisk dłoni nigdy już nie będzie taki sam.

Czy planujemy jeszcze inne wyprawy? Tak zdecydowanie – krótko terminowe, powrót na Kazbek i Elbrus, w dłuższej perspektywie Kirgistan, na bieżąco Tatry nasze ukochane.

Dziękuję wszystkim za wszelkie wsparcie, pomoc w organizacji wyprawy, słowa otuchy, tym wszystkim którzy wzięli podzielili się i wsparli finansowo naszych ratowników TOPR- przekazując wpłatę.

ARTUR AKSIUTIN

Decyzja o powrocie była dla Nas, a przynajmniej dla mnie druzgocąca, aczkolwiek wiem, że słuszna. Widziałem już szczyt, już się z Nim „witałem” a tutaj Czaba mówi o tym, że zawracamy… Serce mi nakrzykuje – idźmy do góry, damy radę, ale wiem, że to słuszna decyzja i zawracam wraz z Rafałem i Łukaszem. Schodząc obserwuje piękno i majestat Kaukazu, gdyż mamy przepiękną pogodę i widoczność. Widzimy między innymi Elbrus, czyli najwyższy szczyt Kaukazu (jak później podejmiemy decyzję nasz przyszłoroczny cel).

W drodze powrotnej musimy oprócz wiatru uważać też na szczeliny lodowcowe które wraz ze wzrostem temperatury i nasłonecznieniem się otwierają. Jedno z Nich przeskakujemy co dodaje trochę adrenaliny. Humory nie dopisują. Większość drogi schodzimy w milczeniu, każdy wie, jak był blisko i każdy miota się z myślami czy nie warto było iść dalej…

Po zejściu z lodowca ściągamy raki, ale nie kaski. Czeka Nas jeszcze kawałek bardzo trudnego fragmentu po piargach, gdzie pracujący lodowiec z góry spuszcza to większe to mniejsze kamienie na które trzeba bardzo uważać. Po ok 30min jesteśmy bezpieczni. Ściągamy kaski i rozbieramy się z wierzchnich ubrań, gdyż słońce operuje w pełni i temperatura bardzo szybko wzrasta. Mamy szczęście, że wracamy ciągle w przepięknej pogodzie co pozwala Nam zrobić piękne zdjęcia.

Po powrocie do meteo, każdy z Nas udaje się na drzemkę z wyczerpania. Mimo że odległość w km nie była duża (ok 12km) to przewyższenie które pokonaliśmy (prawie 1400m na tak dużej wysokości z mniejszą ilością tlenu odcisnęło na Naszym zmęczeniu (akcja trwała ok 11h, schodziliśmy bardzo wolno bo robiliśmy miliony zdjęć :P) . Mimo nadal burzy myśli w głowie o całym ataku zasypiamy.

Po drzemce spotykamy się na uzupełnienie kalorii, czyli kolejny obiad z liofizów. Po tak krótkim okresie, bo raptem 4 dni już ich nienawidzimy i marzymy o normalnym jedzeniu. Póki co jednak zostaje Nam spaghetti i strogonow które jemy z niesmakiem jednak musimy uzupełnić kalorie stracone w ataku.

Po obiedzie wiedząc, że rano schodzimy do miasteczka, postanawiamy resztę jedzenia przekazać Naszym ratownikom, którzy tam stacjonują. Zbieramy wszystkie liofile, kabanosy, batony oraz masła orzechowe i udajemy się na spotkanie. Panowie jak zawsze przyjmują Nas z otwartymi rękoma, pytają o atak, gratulują mądrej decyzji o powrocie i zapraszają za rok na co wszyscy się zgadzamy. Niezmiernie są Nam wdzięczni za ofiarowane jedzenie i życzą wszystkiego dobrego. Rozstajemy się z uśmiechami na twarzach życząc sobie jak najwięcej spokojnych dni w górach.

Wieczorem do pokoju dołącza do Nas Rafał na ostatnią noc ze względu na to, że wiatr się co raz bardziej wzmagał i spanie w namiocie byłoby męczarnią albo kolejną nocą bez snu. Siedzimy wieczorem w pokoju i rozmawiamy o ataku, o Czabie, którego polubiliśmy bardzo, o Gruzji, o Kaukazie i o kolejnych planach. Mimo drzemki zasypiamy wcześnie.

19.09.2019r. Dzień zejścia. Wstajemy o 8, szybkie śniadanie, pakowanie i w drogę. Mimo że poszło sporo jedzenia, które zabraliśmy na górę to plecaki i tak swoje ważą jednak o wiele mniej niż „pod górę” więc oddychamy z ulgą. Żegnamy się z innymi ekipami, z innymi przewodnikami życząc wszystkim udanych wejść. Wraz z Czabą kierujemy się w dół ostatni raz pokonując fragment lodowca Gergeti. Drogą, którą w pierwszą stronę rozkładaliśmy na dwa dni ze względu na aklimatyzację, schodzimy bardzo dobrze i szybko. Pokonujemy ją w przeciągu niecałych 6h. Może zrobilibyśmy to dużo szybciej jednak co jakiś czas stawaliśmy, żeby się obrócić i podziwiać wielki „Kazbek” oraz drogę, którą pokonaliśmy. Przy okazji robiliśmy jakieś zdjęcia oczywiście. Po zejściu czeka na Nas bus który podwozi Nas do agencji, żeby odebrać zostawione depozyty i rozliczyć się finansowo oraz z wypożyczonego sprzętu (wraz z Łukaszem wypożyczaliśmy śpiwór i karimatę).

Żegnamy się serdecznie z Czabą, dziękujemy mu za mądrą decyzję o odwrocie i bezpieczne sprowadzenie Nas na dół. Mówimy sobie do zobaczenia. Po rozstaniu w agencji udaje się na mały posiłek do knajpki obok gdzie starsza Pani Nam przygotowuje chaczapuri oraz przynosi zimne piwo. Najlepszy posiłek podczas całego pobytu. Potem wracamy już do hotelu na kąpiel, która jest marzeniem każdego z Nas po tak długim czasie. Wieczorem zasiadamy w lokalnej knajpce, w której próbujemy lokalnych przysmaków oraz bardzo dobrego gruzińskiego wina. Jedzenie jest przepyszne od przystawek po dania główne. Późnym wieczorem wracamy do hotelu i szczęśliwi bardzo szybko zasypiamy na wygodnych łóżkach.

20.09.2019 Po śniadaniu w hotelu mamy załatwionego busa, który Nas zawozi na cały dzień do Tblisi a potem odbiera o 23 i podwozi na lotnisko do Kutaisi. Nie będę się rozpisywał o Tblilisi to nie jest cel tego postu. Powiem tylko krótko, warto odwiedzić i zobaczyć na własne oczy.

21.09.2019r. O 6 mamy lot do Poznania. Samolot planowo startuje. Jedynie musimy się przemęczyć na lotnisku ponad 3h przed startem. Lot upływa nam szybko, gdyż ponad połowę przespaliśmy, a drugą cześć podziwialiśmy Nasze zdjęcia i planowaliśmy kolejne wyprawy. Po wylądowaniu i odebraniu bagaży podrzucam chłopaków na dworzec kolejowy skąd ruszają w ostatni etap podróży – Łukasz do Wrocławia a Rafał do Warszawy.

Co do przemyśleń, wróciłem z ogromnym bagażem doświadczeń. Zobaczyłem czym są wysokie góry i z czym to się „je”. Nie ma bieżącej wody, nie ma kawiarni czy restauracji. Wszystko przyrządza się samemu i trzeba liczyć na samego siebie i współtowarzyszy. Bezwzględnie zakochałem się w Kaukazie – jego wielkość, dzikość i spokój wręcz pustka na szlakach jest niesamowita. Daje możliwość obcowania z naturą i górami prawie w samotności. Co najważniejsze jednak wyjechałem na tą akcję z dwoma kolegami z ANG a mogę z pewnością powiedzieć, że wróciłem z dwoma przyjaciółmi, na których mogę liczyć tak jak oni na mnie nie tylko w kwestii wyjazdów w góry. To jest chyba największy „dar” tego wyjazdu.

Ostatni punkt to plany.

Na pewno tej zimy będziemy w tatrach. Prawdopodobnie ja w grudniu a całą ekipą planujemy luty i zaatakowanie Rysów. Zobaczymy jak pogoda. Plany na lato 2020 to powrót w Kaukaz tym razem na przełomie lipca/sierpnia i najpierw Kazbek a potem Elbrus na jednym wyjeździe. Jeśli plan się powiedzie to kolejny krok to będzie wiosna 2021 i Kirgistan, gdzie spróbujemy się zmierzyć z Peak Lenina, który ma już ponad 7000m.

Plany są, teraz trzeba tylko trzymać kciuki, żeby zdrowie dopisało.